Giovedì 4 Set 2008, 5:52
Może gdyby W. tuż przed wyjazdem na Offa nie połknęła peski od brzoskwini wszystko byłoby inaczej.. Gdyby jedna taka nie pojechała w lipcu do Czarnogóry definitywnie wszystko byłoby inaczej. Gdyby pociąg z Belgradu do Skopje nie spóźnił się o jedyne 5 godzin może byłoby kapkę inaczej.
Ten festiwal nie dociera do mnie chyba w ogóle. Przelatuje przez głowę w osobowym do Žiliny, a potem atakuje mnie w dusznym autobusie. Tyle. Nie, że nie pamiętam. Nie jest tak, że nie ma wrażeń. Dnia pierwszego na ten przykład uczestniczę w koncertach sześciu, w tym w jednym w całości. Tak, w tym, na którym A. zasypia na stojąco i śni jej się, że dziewczyna stojąca przed nią jest balkonową barierką. Wcześniej dobrze mi się słucha Kammerflimmer Kollektief, może dlatego, że idę na ten koncert sama. Za Of Montreal nie przepadam, pobujać się można i tyle. Bazą wypadową jest tego dnia parking przycmentarny, czyli powtórka z Wrocławia: Kurwa, Mureczko, dlaczego? Daj kubeczki. Po nieprzespanej nocy, która przespaną być powinna jest podróż z miasta na literę R. a ekipa rozpada się w 60%. Drugiego dnia definitywnie nie ma z kim pić. Baaba jest dobrym początkiem, bo potem jest już tylko gorzej. Karol Schwarz All Stars wzbudza we mnie stany lękowe, do tego stopnia, że muszę wyjść. I tu dobrym kierunkiem nie jest scena główna, bo i tak się nie dowiemy (na szczęście) czy ludzie Babilonu, gdzieś, do kurwy nędzy, doszli? Menomena jest całkiem przyjemna, ale i tak myślę tylko o tym co za chwilę. Mimo, że jest rok 2008, a nie 2004. Jest Hamilton na widoku, jest ciarkogenna trąbka, jest dobrze. Jest Blackout, jest nawet bardzo dobrze. A potem jest tak zimno, że kiedy wreszcie kładę się na chłodnej podłodze Muzeum Pożarnictwa na koncercie Felixa Kubina to mam gorączkę i dreszcze, i to wcale nie z nadmiaru emocji. Myślę wtedy o nie, nie teraz! Bo przecież za trzydzieści cholernych godzin mam wyruszyć ze stacji Kraków Łobzów w miejsce oddalone o 1011 km.
Life is uncertain and people are so…
Unpredictable
Gdyby pociąg z Belgradu do Skopje nie spóźnił się o te 5 godzin (o pasażerach tego pociągu możnaby napisać książkę), to definitywnie nie dotarłybyśmy do Ochrydu na okolice 18, co za tym idzie, wśród nagabujących turystów kobiet nie byłoby Ružicy. (z tego prostego powodu, że Ružica nagabuje tylko popołudniami) Tak więc, nie biegłybyśmy z plecakami za rowerem i pewnie nie znalazłybyśmy zakwaterowania na piątym piętrze macedońskiego bloku. Sednem mej jakże zawiłej wypowiedzi jest to, że na pewno nie miałybyśmy taaaakich współlokatorów i obecnie pobyt w Ochrydzie nie kojarzyłby mi się głównie z Beogradski Sindikatem, i – olaboga – z MC Stojanem. Chłopcy z Belgradu za ścianą powtarzający alo brre, carre średnio co dziesięć minut nie staliby się jednym z obrazków tego pobytu. A, no i prawdopodobnie nikt by nie wymyślił, żeby mówić do mnie „Goko”.
Jeśli chodzi o muzykę, w Macedonii gwiazda jest jedna: Toše Proeski. Toše jest wszędzie, wychodzi nawet z szafy. Co więcej, w Macedonii wszyscy chcą być jak Toše. To znaczy wszyscy płci męskiej. Cyganie i Sziptarzy również. Służą im do tego bluzeczki w romby. Wystarczył jeden wieczór, żebym po raz pierwszy w życiu będąc na tak zwanym szeroko pojętym południu pomyślała chcę kurwa do Polski! Po godzinie to przestało być już nawet śmieszne, to się stało żenujące. Nasza przestylizowana klubowa młodzież do pięt im nie sięga. Serio!
****
Skopje ima mikroklima, izgor leto kočan zima
gradski zidi goli brda, sino nebo, zemja tvrda
Maten Vardar brzo teče, tajni nosi, vreme vleče
Skopje pravi padni stani, ima devet luti rani
Skopje ima slavni maala - debar mala nije šala
Skopje java brzo konjče, a bre momče Makedonče
Mikroklimat Skopje, o który chodziło Vlatkovi Stefanovskiemu w powyższym tekście to prawdopodobnie 40 stopni Celsjusza, brak cienia, komunistyczne budynki i śmieci gdzie nie spojrzysz. Zwłaszcza w dzielnicy albańskiej, do której nie omieszkałyśmy trafić od razu po przyjeździe. Tak, mam uprzedzenia, jestem nieekumeniczna, ale wysłałabym ich wszystkich w tych ich rakietach – minaretach w kosmos.
Nad Vardarem pasą się konie i cyganie, sama rzeka jest wielkości może krakowskiej Rudawy.. To, co najlepiej się sprawdza we wspomnianym mieście to momče Makedonče. B. w głębi duszy może i też by chciał być Tošetem, ale wychodzi mu to znacznie słabiej niż reszcie. Na szczęście. Dzięki niemu stolica daje się poznać od nieco lepszej strony. No dobrze, najstarsza część Skopje nawet przypomina nieco sarajewską baščaršiję.
****
Do Belgradu miałyśmy jechać w takim a nie innym terminie, przede wszystkim na Beer Fest. Najpierw nie wypalił termin, a potem sam festiwal. Nasze gościnne występy odbyły się tylko drugiego i piątego dnia festiwalu. Nie, nie żałuję tej nocy w hostelu, a w zasadzie tego przedpołudnia w hostelu, za który musiałam zapłacić. Kraljević Marko Recepcjonista i jego wrodzone urocze adhd było warte tych pieniędzy.
Beer Fest nie udał się jak powinien przede wszystkim dlatego, że w reakcji na przyprowadzonego przez nas Polaka koledzy Serbowie po ćao odwrócili się do nas plecami. Tipičan Polak – stwierdza od razu S. chociaż P. jest pierwszym Polakiem rodzaju męskiego, jakiego S. ma okazje zobaczyć na oczy w swoim dwudziestosiedmioletnim życiu. Nawet mnie włącza się patriotyczny wkurw. Tylko P. nie czuje problemu twierdząc, że nigdy nie zapomni tego festiwalu..
Generacija 5 płata nam niezłego figla, grając Ti samo budi dovoljno daleko, aż załkać się chciało, ale warunki niesprzyjające. Chorwacki Film zapodaje garść największych hitów, z Srce na cesti, Sjećam se prvog poljupca, Zamisli život.. czy Lijepo, lijepo, neopisivo na czele. Lepsi niż Of Montreal na Offie, naprawdę! Idziemy też na Atomsko Sklonište, nie znałam zbyt dobrze wcześniej i jakoś mnie nie porwali.
Ostatniego dnia rzeczonego beer festu jest zimno (niesamowite!) i opiekuje się nami M. co ma swoje dobre i złe strony, przy czym tych pierwszych jest znacznie więcej. Drzemy się w trójkę na Neko te ima noćas Van Gogha i właściwie aż mi głupio, że chyba wiem co wtedy myśli M. Generalnie gdyby nie on, mogłybyśmy powiedzieć, że tego lata Beograd nas zajeb'o.
****
Do Polski wracamy w nowy, niesprawdzony dotąd sposób i tylko przypadek chroni nas przed znalezieniem się w Warszawie Wschodniej. Jest dworzec w Katowicach (który do już raz w tym roku?) i parzona kawa. Coś jak po turecku, tylko… zupełnie inna.
W Polsce są dwa i pół raza droższe fajki, nie można zadzwonić do znajomych chodź na kawę za godzinę, a przede wszystkim nie ma tu atrap. A ponadto czuję już tak niesamowicie, że jesen, u koži dolazi mi jesen.. Tu, pozostaje noszenie, przenoszenie, mycie, pakowanie, wbijanie gwoździ, malowanie, a może nawet obsługa wiertarki. M. pyta mnie jeszcze tam jak sobie z tym poradzisz? Pomógłbym ci, ale ja jestem tu. No, i właśnie to jest ta atrapa.