Venerdì 26 Ott 2012, 9:02
Był odpoczynek, było nic-nie-robienie, było podróżowanie, było festiwalowanie, było… pięknie. Iamamiwhoami, Jazzanova feat. Paul Randolph zachwycili! Dublin też pokazał się znów od najlepszej strony.
Jednak od czasu do czasu przebijały się stare i nowe problemy - a to rodzina, a to przyszła praca, a to dziwne zachowanie D., aż wreszcie ostatni powrót samolotem z problemami… Dałem się wyprowadzić z równowagi na tyle, że wyrzuciłem przypadkiem bilety na nowego Bonda do kosza, by później w panice szukać ich na pół godziny przed seansem. Ale M. stanął na wysokości zadania, wysłuchał moich soczystych przekleństw i skwitował je uśmiechem. Nie miałem innego wyjścia - czas było samemu się uśmiechnąć. W momencie wszystko przeszło. I tak po udanym wieczorze/nocy w kinie jest piękny, słoneczny dzień… i nadzieja? Nie, przekonanie! Przekonanie, że wracam do siebie w wielkim stylu, niczym Bond.