In ascolto tramite Spotify In ascolto tramite YouTube
Passa al video di YouTube

Caricamento del lettore...

Esegui lo scrobbling da Spotify?

Collega il tuo account Spotify a quello di Last.fm ed esegui lo scrobbling di tutto quello che ascolti, da qualsiasi app di Spotify su qualsiasi dispositivo o piattaforma.

Collega a Spotify

Elimina

Non vuoi vedere annunci? Effettua l'upgrade

2008.02.28 - TSA - Park/Warszawa

Czw 28 II – TSA

Zastanawiałem się, czy w ogóle pisać relację z tego koncertu. Przecież to na swój sposób nudne, zwłaszcza dla czytającego – zawsze chwalę TSA za energię, za wykonanie, za kontakt z publicznością, za dobór kawałków. Może to się wydać podejrzane, ale ja nic na to nie poradzę. TSA to naprawdę jeden z najlepszych polskich zespołów koncertowych, o ile nie najlepszy. Ciężko znaleźć drugą taką kapelę, która potrafi rozkręcić każdą publikę.

Potem pomyślałem jednak, że czemu mam sobie odmawiać przyjemności pisania o koncercie zespołu, który uwielbiam i o którym uwielbiam pisać. Tak, przyznaję, że to był już mój trzynasty koncert TSA. Po co? - spyta ktoś słusznie, nie wystarczy raz lub dwa? NIE, nie wystarczy. TSA (zwłaszcza na żywo) jest jak narkotyk, spróbowałeś raz i się uzależniasz. Widzisz na mieście plakat czy notkę w internecie i już wiesz, że na pewno pojedziesz na koncert. Poza tym TSA za każdym razem smakuje inaczej, dwóch takich samych koncertów nie grają, a od pewnego czasu dbają o regularną zmianę setlisty, dzięki czemu ten trzynasty koncert wcale nie był pechowy. Ale zacznijmy od początku i wybaczcie mi ten przydługi wstęp…

Ostatni raz w Warszawie zagrali prawie rok temu, gdy odwiedzili Progresję. Frekwencja była fatalna i nie wiem, na ile wynikało to z umiejscowienia Progresji i lenistwa fanów, a na ile z przesytu TSA. Nie to jest ważne. W Parku spodziewałem się, że pewnie ludzi nie będzie dużo, tymczasem do klubu tego wieczora przybyły prawdziwe tłumy…Głód muzyki TSA spowodowany prawie roczną absencją zespołu w stolicy? Nie wiem i nie chcę wiedzieć, cieszy to, że koncert TSA wciąż bez problemów potrafi zapełnić klub zarówno nastolatkami jak i starą gwardią fanów.

Na szczęście obyło się bez supportów i kilkanaście minut po 20 (ech, te opóźnienia…) na scenę wyszli: Stefan, Marek, Janusz, Marek i Andrzej. Zaczęli tak jak na pierwszym koncercie TSA, jaki widziałem – od „Jestem głodny”. Pod barierkami szybko robi się niesamowity ścisk, każdy chce być jak najbliżej sceny. W fosie z 7 fotografów (!). Brzmienie jak na Park naprawdę niezłe, ze sceny płynęła prawdziwa moc. Marek zapowiada, że tego wieczoru usłyszymy trochę dawno niegranych kawałków i od razu spełnia obietnicę – „Spółka”!!! Dlaczego oni nie grają tego na każdym koncercie? Przecież na żywo to jest prawdziwy majstersztyk! Ech, warto było być na tym koncercie choćby tylko, by usłyszeć na żywo ten utwór! Ale to rzecz jasna nie koniec niespodzianek. Lecz zanim usłyszeliśmy kolejne perełki, przyszedł czas na kilka standardowych hiciorów: „Chodzą ludzie” (niby grane na każdym koncercie, a zawsze mnie rusza), „Proceder” i jak zwykle zaśpiewany przez Marka z niesamowitym uczuciem – „51”.

Energia bijąca ze sceny nakręcała publiczność i na odwrót. Po jednym z utworów publiczność odśpiewała zespołowi spontaniczne „sto lat”. Panom z TSA buzie się cieszyły jak cholera i jedyne, co mogli zrobić, by się odwdzięczyć, to dalej grać tak wspaniale i sadzić hitami i rzadszymi utworami. Jednym z takich rarytasów był „Jeden kroczek”. Pierwszy raz słyszałem go na żywo, coś fantastycznego, cieszy, że zespół nie trzyma się uparcie jednego zestawu i co jakiś czas wyciąga jakiegoś asa z rękawa. Z „Czerwonej” dostaliśmy też „Nocny sabat” i „Bez podtekstów”, bez którego nie wyobrażam sobie koncertu TSA. Znowu przy początkowym riffie przeszły mnie ciarki, po prostu cudo! Kawałek jak zwykle połączono z ognistym „Planem życia”. Moc bijąca ze sceny porażała. Pod sceną i na niej coraz goręcej, pot leje się strumieniami, ciała coraz bardziej powciskane w barierki, ale nie ma że boli, show must go on!

Był obowiązkowy „Alien”, jak zwykle dedykowany fanom, było „To nie takie proste” z fenomenalnymi solami Andrzeja, który jak zwykle robił groźne miny, ale co najważniejsze, po prostu wspaniale grał. Marek, skoro koncert był w Parku, nie mógł nie wspomnieć o kurzu z sufitu (bywalcy poprzednich koncertów TSA w Parku wiedzą, o co chodzi), z którego tym razem nic nie spadało.
Nie zabrakło miejsca dla „Listu XX”, jednego z moich faworytów z „Procederu” – dobry tekst, fenomenalna sekcja rytmiczna i ten cudowny rozpierdziel w refrenie, atakujący z niesamowitą siłą. Gdy zaczyna się „Pierwszy karabin”, ludzie, w tym ja, dostają autentycznego szału, ten riff naprawdę niszczy obiekty. Pod koniec dostaliśmy „Mass media” i oczywiście „Kocicę”, gdzie zwyczajowo nie obyło się bez wspólnego śpiewania z publicznością, żartów o zbyt szybkich facetach, itp. Po „Kocicy” zespół zszedł ze sceny, ale wszyscy wiedzieli, że tak szybko to nie mogło się skończyć.

Trzeba przyznać, że kazali na siebie długo czekać, ale było warto, bo na pierwszy bis usłyszeliśmy…”TSA pod Tatrami”. Spodziewałem się wszystkiego, ale nie tego. Świetnie było usłyszeć ten kawałek na żywo, Panowie, więcej takich staroci! Marek zażartował, że wśród publiczności chyba przeważają bezrobotni, skoro ludzie mają czas i jeszcze nie chcą jeszcze iść do domu. Po chwili dostaliśmy zwierzęcy „Marsz wilków” z obowiązkowym wyciem publiczności i zespół znów ucieka. Ale nie ma tak dobrze. Tego dnia w Parku była naprawdę wytrwała publika. TSA musiało wrócić i wróciło, by odegrać jedne z najpiękniejszych nut w historii polskiego rocka czyli „Trzy zapałki”, które zawsze największe wrażenie robią w wykonaniu koncertowym, prawdziwa magia. Po odegraniu tego utworu zespół znika już na dobre, co prawda publika dalej zgodnie skanduje nazwę zespołu, ale niestety w klubie włączono muzykę, co oznaczało koniec. Myślę, że zespół z pewnością jeszcze by wrócił na jeden kawałek, gdyby nie późna pora (22:15) i decyzja klubu. Co to by był za utwór na sam koniec? „TSA Rock”? Kto wie.
Zespół grał prawie 2 godziny, zaprezentowali 20 utworów, dużo jak nigdy przedtem. Nie wiem, czy była to wdzięczność za tak wspaniałe przyjęcie w Warszawie, ważne, że był to absolutnie niesamowity występ. Ważne, że choć n-ty raz ich widziałem, to wciąż potrafią zaskakiwać, wciąż potrafią zabrzmieć świeżo, potrafią wycisnąć z publiczności siódme poty, sami się nie oszczędzając. Jeśli nie słyszałeś tego zespołu na żywo, to właściwie nigdy go nie słyszałeś. Panowie, mam nadzieję, że następnym razem nie będziemy musieli czekać aż rok. Warszawa czeka…i po cichutku liczy, że może kiedyś doczeka się nowych utworów.

P.S. Ochrona niestety się nie popisała. Ostatnim razem chwaliłem ich, że już nie wciskają surfujących ludzi w tłum, tylko ich ściągają. Wczoraj niestety było jak dawniej, chamscy ochroniarze dość brutalnie obchodzili się z surferami. Czy naprawdę nie prościej ściągać tych ludzi, ech…

Maciek Rojewski

SETLISTA:
Jestem głodny
Spółka
Chodzą ludzie
Proceder
51
To nie takie proste
Jeden kroczek
Bez podtekstów
Plan życia
Nocny sabat
Tratwa
Pierwszy karabin
Alien
List XX
Biała śmierć
Mass media
Kocica
————–
TSA pod Tatrami
Marsz wilków
————–
Trzy zapałki

Non vuoi vedere annunci? Effettua l'upgrade

API Calls