Lunedì 25 Gen 2010, 6:24
http://angryjoeshow.com/avatars/Acdc_Highway_to_Hell.jpg
Po powrocie do domu zastanawiałem co załączyć w odtwarzaczu. Humor dopisywał, zamarznięte uszy domagały się czegoś żywiołowego, świeżego a przy tym klasycznego gitarowego grania. Black Sabbath byłby nieco za ciężki a Pink Floyd zbyt melancholijny i nie na tą okazję. Padło na AC/DC. "Highway to Hell" to szósty krążek Australijczyków, wydany w 1979. Wiążą się z nim, jak to bywa ze wspaniałymi krążkami, dni chwały i gorzkie chwile. To napewno jedna z najlepszych płyt. Gitary kipią energią. AC/DC brzmi tu niemal… metalowo. To nie przypadek. Zmiana producenta z Vanda - Younga na Roberta Lange zaowocowała bardzo nowoczesnym, soczystym brzmieniem. Sam Bon Scott nie jest "bez winy". Śpiewa tu inaczej. Mniej jajecznie, z wiekszą werwą i powerem. To czysta hardrockowa jazda a płyta tak naprawdę nie ma wad. Odnośnie liczb sprzedało się jej ponad 8 mln. "Highway to hell", "Walk all over you", "Girls got rythm", "Shot down in rames" to już klasyka i nie jedna kompozycja stanowi sztandardowy hymn na koncertach. To owe dni chwały. Jest to jednak ostatni album z niezastąpionym niestety Bonem Scottem…